wtorek, 8 września 2015

Dzień #12794

  
  Wstaję rano, jak zawsze poranna toaleta, ubieram się i wychodzę, w szkole spędzam jakieś 7 godzin. Wracam do domu, jem obiad i znów wychodzę, jadę na centrum. Załatwiam, co muszę i wracam znów do domu. W drodze na dworzec mijam pełno osób rozdających ulotki, udaję, że się uśmiecham i je od nich zabieram. Jestem coraz bliżej dworca, koło apteki mijam gościa, który na gitarze gra piosenkę, która jest fajna pod warunkiem, że nie dotyczy Ciebie. Chętnie bym go walnął, ale spieszy mi się. Wchodzę na dworzec, jadę na dół, czekam na autobus. Podjeżdża, ja wsiadam, wraz ze mną tłum ludzi. Na szczęście mam miejsce siedzące. Na przeciwko siada koleś, któremu wszystko przeszkadza. Na dworze jakieś 28 stopni, autobus bez klimy, a ten palant zamyka okno. Robi się coraz cieplej i duszno, czuję jak w busie nie ma już czym oddychać, postanawiam z niego wysiąść. Wysiadam i czekam na następny autobus, który zawiezie mnie do domu. Przystanek w słońcu, temperatura wynosi ok. 31 stopni, ale czekam. Przyjeżdża, wsiadam, znajduję miejsce siedzące, siadam. Obok mnie gość gadający całą drogę przez telefon po francusku. Na następnym przystanku wchodzi koleś z dzieckiem, które się drze, nie mam słuchawek i pomału puszczają mi nerwy. Wytrzymuję, w końcu mój przystanek, wysiadam i idę w stronę piekarni, kupuję 5 bułek i drożdżówkę z serem. Płacę, wychodzę. Idę do domu, zjadam po drodze drożdżówkę, wracam do domu, jem kolację, biorę kąpiel i znów spać, byle wytrzymać do jutra we śnie i nie obudzić się wcześniej.