Poszedłem na spacer, był mglisty poranek,
Doszedłem do miasta pełnego lalek.
Każda z nich swojego opiekuna miała,
I każde polecenie jego wypełniała.
To miasto było sztuczne i przekolorowane,
Nigdzie śmieci nie było i brudnych firanek.
Lalki i ich opiekuni cali uśmiechnięci,
Jakby ktoś urok nań rzucił i byli zaklęci.
Dziwnie na mnie zerkali, gdy byłem tam sam.
Ktoś nagle z nich rzucił w mą stronę "To cham.
Minę ma nadętą i ryj naburmuszony.
Trzeba go przegonić, to intruz, pierdolony".
Zacząłem uciekać, bo biegli wprost na mnie.
Z nożami, kosami i czym popadnie.
Zabłądziłem po drodze i odkryłem miasto,
Tu każdy niby inny, ale twarze skrywają pod maską.
Co pod nimi w sumie to nie wiadomo.
Lecz można się domyślić, że nie było im wesoło.
Chodziłem godzinami, błądziłem po świecie.
Wielu ludzi poznałem, o których nie wiecie.
Jeden gość mnie zaczepił i mówi "Tylko nie mów nikomu,
Że w tym świecie indywidualizm to potępienie, a nie kwestia wyboru".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz